Robert Karaś w maju pobił rekord świata w 10-krotnym Ironmanie. Teraz odpoczywa i rehabilituje urazy doznane podczas wyścigu. Karaś myśli też już o pobiciu kolejnego rekordu świata. Co chodzi Karasiowi po głowie?
Robert Karaś pobił w maju rekord świata 10-krotnego Ironmana. Polak przebył dystans 38 kilometrów pływania, 1800 kilometrów jazdy na rowerze i 422 kilometry biegu z czasem 164 godziny 14 minut i 2 sekundy. Pobił dotychczasowy rekord świata o 18 godzin i 30 minut. Po powrocie do Polski Karaś poddał się szeregu rehabilitacji. Znalazł też czas na spotkanie z mediami. W wywiadzie dla TVP Sport zdradził, że planuje start w 20-krotnym Ironmanie.
-Najdłuższym oficjalnym wyścigiem jest 20-krotny Ironman. Chciałem wziąć w nim udział w sierpniu, ale kontuzja nogi mnie wykluczy. Dystans jest na luzie do ogarnięcia. Nie boję się. Jestem gotowy. Jeśli dojrzeję i dobrze się przygotowuję, to stanę na starcie. Jeśli nie, nie ma sensu. Nie dałbym rady cierpieć dwa razy dłużej. Nie wyrzucam tego pomysłu z głowy. Jeśli jest się na coś gotowym psychicznie i mentalnie to trzeba próbować. Będę coraz starszy. Jestem w stanie ogarnąć ten dystans w 330 godzin, a rekord świata wynosi około 438 godzin.– powiedział Robert Karaś.
W wywiadzie dla TVP Sport Karaś przyznał, że w trakcie 10-krotnego Ironmana miewał halucynacje, a kontuzji doznał przez swoje własne błędy.
-Średnio jem i bardzo źle zabezpieczyłem się na wyścig. Nie posmarowałem stóp kremem, pobiegłem w butach, które przeznaczone są tylko do maratonu, ale myślałem, że jakoś sobie poradzę. Przeciążeniowe złamanie piszczeli może wystąpiło dlatego, że pojawiły się odciski i źle stawiałem stopy. Gdyby tego nie było, to przekroczyłbym metę z uśmiechem na ustach.- przyznał Karaś.
CZYTAJ: Roland Garros. Djokovic króluje pod nieobecność króla